BEZPŁATNIE ORGANIZUJEMY PROMOCJĘ FIRM KAŻDEJ BRANŻY, STOWARZYSZEŃ, ARTYSTÓW - inkubator@portalpolski.pl

[Rehab]ilitacja – odwyk od bólu

26.08.2017 / czytano: 2397 razy

Mało kto chciałby żyć z dotykania ludzi za pieniądze. Brzydzimy się przecież cudzych ciał, potu, niedoskonałości. Niektórzy mają jednak zgoła inne podejście. Czy do niesienia pomocy trzeba czuć powołanie? Na ile usprawnianie drugiego człowieka to czynność mechaniczna, jak naprawa samochodu, czy tostera? O tym dziś porozmawiam z Marzeną Minior – fizjoterapeutką, zawodowo od lat związaną z Kliniką Ortopedii i Rehabilitacji w Zakopanem, w środowisku osób z niepełnosprawnością, miejscu wręcz kultowym. Ściągają tu ludzie z całego kraju, a nawet zza granicy.

REKLAMA




Przemysław Kłosowicz: Wiadomo, że przywracanie pacjenta do zdrowia, to kooperacja wielu specjalistów: chirurgów, fizjoterapeutów, pielęgniarek opiekujących się osobami po zabiegach operacyjnych. Pamiętasz jakiś szczególny przypadek „postawienia na nogi”? W ciągu wieloletniej kariery, któraś z historii szczególnie zapadła Ci w pamięć?
 
Marzena Mionior: Pamiętam pacjentkę , która od początku terapii założyła sobie jeden cel - wyjść z Kliniki na własnych nogach. I to w czerwonych szpilkach. Zrobiła to! Ja byłam wtedy na początku mojej terapeutycznej drogi, a wrażenie jakie na mnie ta kobieta wywarła wspominam do dziś dnia z ciarkami na plecach. Zawsze przytaczam tą opowieść pacjentom, którzy tracą motywację, ponieważ efekty nie przychodzą z piorunującą szybkością, bo niestety nie na wszystko mamy wpływ. Tamta Pani walczyła długo, a efekty były spektakularne. I ten jej uśmiech zwycięstwa… Taki, jaki każdy z nas – fizjoterapeutów, chciałby widzieć po każdej kończącej się terapii. Życie potrafi zaskakiwać, oby zawsze pozytywnie! W takich przypadkach współpraca między całym personelem ma ogromne znaczenie, zawsze chodzi o dobro pacjenta. Musimy mieć kontakt z lekarzem prowadzącym, często to on daje nam zielone światło i pozwala na śmielsze potraktowanie pacjenta. Mamy wpływ na zmianę kierunku terapii, zawsze musimy walczyć do końca.
 
Przemysław Kłosowicz: Skąd pomysł na taką drogę zawodową? Fizjoterapia, to zawód ciężki zarówno w aspekcie fizycznym, jak i obciążenia emocjonalnego. Do tego typu pracy trzeba odczuwać powołanie?
 
Marzena Mionior: Zawsze lubiłam ludzi, ich towarzystwo, więc wybór był oczywisty. Chodź na początku stawiałam na resocjalizację, ale na szczęście szybko mi to z głowy wybito, a ten kierunek wpadł mi sam w ręce. Podjęłam ryzyko. Parę lat ciężkiej pracy, nauki, poświęcenia i jestem tu gdzie chciałam być. Nie uwierzysz, ale jako mała dziewczynka przychodziłam pod Klinikę z mamą, ponieważ mieszkałam w okolicy, a tutaj znajdował się najlepszy plac zabaw i zawsze było mnóstwo dzieci. Wtedy powiedziałam mamie, że będę tu pracować i jestem tu gdzie jestem 
 
Na początku pracy każdy z nas przenosi wszystko do domu, opowiada bliskim o problemach jakie mają ludzie wokoło nas, z czasem zostawiasz to dla siebie. Każdy z nas tworzy swój mały świat, który opiera się na różnych metodach i sposobach radzenia sobie z pacjentem i jego problemami. Nie ma dwóch takich samych przypadków, dlatego indywidualne podejście jest tak istotne, a każdy z nich daje mi dużo siły i satysfakcji. Szczególnie jeśli widzisz rezultat, postęp w dążeniu do celu, który razem wytyczamy na początku terapii.
 
Przemysław Kłosowicz: Dużo mówi się ostatnimi czasy o znaczeniu ruchu dla dobrego staniu zdrowia. Zadam więc pytanie wręcz misyjne: sport faktycznie ma aż takie znaczenie? Wielu jest pacjentów, którzy trafili do kliniki przez własne zaniedbanie? Nie ukrywam, że jako osoba leniwa, wolałbym dowiedzieć się, że moda na bycie aktywnym, to spisek koncernów produkujących sprzęt sportowy. Przypuszczam jednak, że nie usłyszę od Ciebie takiej odpowiedzi…
 
Marzena Mionior: Sport, wysiłek, aktywność, to jest to, co powinno nam w duszy grać. Każda podjęta przez nas forma ruchu niesie ogromne korzyści dla całego organizmu, poprawia stan ciała i umysłu, lepiej funkcjonujemy, sen jest bardziej efektywny. Jako społeczeństwo wiecznie gdzieś biegnące musimy pamiętać również o odpowiedniej formie radzenia sobie ze stresem, przeciwnościami. Wysiłek gwarantuje nam wyciszenie i relaks. Od paru lat obserwuję wzrost aktywności, co bardzo cieszy. Moda czy nie, nich trwa jak najdłużej. Niestety zdarzają się pacjenci, którzy mimo ewidentnych wskazań nie poddają się sugestiom lekarzy, ani terapeutów, obserwujemy zaniki mięśniowe, ogromne ograniczenia zakresów ruchomości, potworne bóle kręgosłupa spowodowane siedzącym trybem pracy. Co gorsza dotyka to coraz młodszych pacjentów w wieku 15 - 30 lat, ale każdy musi dorosnąć do decyzji zmiany trybu obecnego funkcjonowania. Tutaj niestety ani prośby ani groźby nie działają, w efekcie często kończą się takie historie zabiegami operacyjnymi, których można było uniknąć, albo chociaż przesunąć w czasie. Dbajmy o swoje ciało, kręgosłup, mięśnie, bo to dzięki nim zdobywamy kolejne szczyty naszych możliwości!
 
Przemysław Kłosowicz: Kilka lat temu, podczas studiów pedagogicznych, przygotowywałem materiał o znieczulicy społecznej. Z moich ustaleń wynikało wówczas, że ludzie wolą nie reagować i nie pomagać osobie z niepełnosprawnością, bowiem boją się tego, czego nie znają. Od lat masz kontakt z ludźmi w różnym stopniu niepełnosprawnymi. Opowiadają czasem o tym, jak są odbierani przez społeczeństwo? Zważywszy na okoliczności panujące w klinice, domyślam się, że choroba i związane z nią codzienne, prozaiczne sytuacje nie są tam tematem tabu.
 
Marzena Mionior: Panuje niestety trend bycia we własnym świecie. Zapewne zauważyłeś poruszając się komunikacja miejską, czy międzymiastową, że ludzie gdy tylko do niej wsiadają, zakładają słuchawki, tworzą swoją przestrzeń, nic ich nie interesuje. W ten sposób stają się samolubni, więc jak mają komukolwiek pomóc, skoro skupiają się tylko i wyłącznie na sobie? Wielokrotnie pacjenci powtarzają, iż w takich sytuacjach czują się niewidzialni, ignorowani i przez swoje ułomności wykluczeni, więc koleją rzeczy jest wycofanie. Z takim pacjentem terapia przebiega zdecydowanie wolniej, dlatego przekraczając próg Kliniki stają się „moim oczkiem w głowie”. Poświęcam im 100% siebie, swojej uwagi. To godziny rozmów, niejednokrotnie bardzo intymnych. Często zaprzyjaźniamy się, rozwiązujemy wspólnie ich problemy, doradzam, karcę, edukuję. Mam taki sposób pracy z pacjentem, oni trafiają do mojego serca i staja się mi bardzo bliscy. Ja również się od nich uczę, choćby cierpliwości, dystansu do siebie , a przede wszystkim pokory – to jest obopólna korzyść.
 
Przemysław Kłosowicz: Jak ty sama, po latach niesienia pomocy chorym, podchodzisz do tematu niepełnosprawności? Po takim czasie, niewiele jest Cię już pewnie w stanie zaskoczyć. Zdarza się jednak w domowym zaciszu uronić łzę, czy wypracowałaś mechanizmy pozwalające trzymać dystans?
 
Marzena Mionior: „Bo nic co ludzkie nie jest mi obce…” chciało by się powiedzieć, a jednak są sytuacja, które wciąż mnie zaskakują i pewnie nie raz zaskoczą kolejne. Nie ma ludzi idealnych, każdy z nas ma jakiś „problem”, z którym zmaga się na co dzień. My tez jesteśmy tylko ludźmi, a niepełnosprawność różne ma oblicza. Praca w takich warunkach, z różnymi pacjentami, niesie ze sobą wiele emocji - pot i łzy są na porządku dziennym. Dla mnie podstawą jest traktowanie pacjenta jak równego sobie. Ma te same prawa i również te same zasady dotyczą jego osoby, szanujemy się i jesteśmy w stosunku do siebie szczerzy, czasami do bólu, ale na tym polega partnerska relacja podczas całego procesu rehabilitacji. Mogę być przyjacielem, ale to ja wyznaczam granice.
 
Przemysław Kłosowicz: Kończąc dziękuję za rozmowę, ale i za czas poświęcony na ćwiczeniach. Myślę, że na koniec możemy uchylić rąbka tajemnicy, iż poznaliśmy się wiele lat temu podczas mojej rehabilitacji. Ważnym dla mnie w tym cyklu wywiadów jest to, by prezentować osoby niezwykłe, które rzadko mają okazję publicznie opowiedzieć o swej pracy. Rozmowa o niepełnosprawności może nie tyle burzy, ile powoli kruszy pewne mury, sprzyja szerzeniu tolerancji. Jako pacjent mogę stwierdzić, że owszem, ważna jest poprawa chodu, ale czasem wystarczy też po prostu poprawa humoru. Dziękuję więc przede wszystkim za uśmiech.
 
Marzena Mionior: Ja również dziękuję i z utęsknieniem czekam na nasze kolejne spotkanie.
 
Przemysław Piotr Kłosowicz

Lista komentarzy

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Nick:
Treść:
Przepisz kod:
REKLAMA