BEZPŁATNIE ORGANIZUJEMY PROMOCJĘ FIRM KAŻDEJ BRANŻY, STOWARZYSZEŃ, ARTYSTÓW - inkubator@portalpolski.pl

"Ta powieść sama się ze sobą rozprawia, jeśli chodzi o pojęcie rozdziału fikcji od rzeczywistości" - wywiad z Jakubem Szatko

23.02.2019 / czytano: 4320 razy


Wyobraź sobie sytuację, kiedy idziesz na imprezę techno i spotykasz tam jej organizatora, który napisał powieść psychologiczno-filozoficzną. Brzmi ciekawie, prawda? No właśnie - kiedy tylko dowiedziałam się o istnieniu "Oswajania szkła" stwierdziłam, że muszę to koniecznie przeczytać i sprawdzić o czym jest ta książka, jeśli (jak się okazało) nie o technie. Z każdą stroną coraz bardziej przypadała mi do gustu i szybko stała się jedną z moich ulubionych, do której z pewnością jeszcze wrócę. Postanowiłam porozmawiać z Kubą na temat okoliczności powstania powieści, a także o tym, czym zajmuje się na co dzień.

REKLAMA



Jak to się stało, że wpadłeś na pomysł napisania książki? 
Jakub: Z pomysłem nosiłem się dość długo, bo wcześniej zajmowałem się głównie krótszymi formami, takimi jak opowiadania. Potem te formy coraz bardziej skracały się do czegoś, co można nazwać wierszem. Im krótsze pisałem teksty, tym bardziej czułem, że nadszedł czas na coś dłuższego, co wyeksploatuje szerszy zakres zagadnień. Nadszedł w końcu dzień, który przypłaciłem rozstrojem nerwowym, kiedy spisałem cały zrąb tego, o czym chciałbym napisać książkę. To były robocze notatki, ale wiedziałem, że to będzie ten pomysł. Jeśli przypłacam coś rozstrojem nerwowym, to wiem, że to jest to i jestem na dobrej drodze.  
 
Mówisz, że spisałeś sobie wcześniej cały pomysł na książkę. Czy podczas pisania kierowałeś się tylko tym planem, czy dodawałeś spontanicznie coś w trakcie? 
Jakub: To było właściwie takie wypełnianie pustych miejsc. Najpierw pojawiało się kilka punktów na mapie i spisałem najważniejsze rzeczy. Pisałem ją kompletnie nie po kolei, wszystko działo się dość spontanicznie. Plan był zarysowany, ale wypełniałem puste miejsca i przestrzenie pomiędzy wydarzeniami. Część oczywiście przychodziła z czasem, kiedy wszedłem już w tryb pisania.
 
 
W książce opisujesz swoich współpracowników i bardzo często także brata. Czy opisując te postacie używałeś dużo fikcji literackiej? 
Jakub: Ta powieść sama się ze sobą rozprawia, jeśli chodzi o pojęcie rozdziału fikcji od rzeczywistości. Można przyjąć, tak jak uważał bohater książki „Świat według Garpa” Johna Irvinga, że wszystko, co piszesz, jest autobiografią. Garpa denerwowało pytanie o to, czy jego powieść jest autobiograficzna. Z drugiej strony książka jest często czymś w rodzaju terapii, ucieczki. Mówisz wtedy, że to nie Ty stoisz za tymi słowami i że nie można utożsamiać narratora z Tobą. Często jest tak, że kiedy narrator jest pierwszoosobowy, czytelnik asocjuje go z osobą, która napisała książkę i siłą rzeczy chce zespolić te związki. Co do mojej książki, jeśli ktoś chciałby brać ją dosłownie lub się o nią obrazić, rozpoznając w niej siebie, to pojęcie fikcji literackiej i podział narrator-autor powinny skłonić go jednak do dzielenia obrazu przez określoną liczbę. 
 
Czy łatwo było pisać o bracie mając tego brata w rzeczywistości? 
Jakub: Było to na pewno bardzo interesujące, ale oczywiście posiadanie brata jeszcze nie znaczy, że będziesz konkretnie o nim pisał. Na pewno można przenieść jakieś doświadczenia i prościej jest być autentycznym. Gdyby opisywana przeze mnie relacja była rzeczywistością, to w tej chwili nie mógłbym powiedzieć, że w prawdziwym życiu mój brat jest moim najlepszym przyjacielem.  
 
Wiemy, że akcja książki nie toczy się w Polsce, ale tak naprawdę nie jest powiedziane, gdzie dokładnie. Jaki to ma cel? 
Jakub: To zacieranie tropów, żeby czytelnik nie mógł przyporządkować tego miejsca do żadnego, które zna. Jeżeli próbowałby do Krakowa, to owszem, pewne rzeczy się zgadzają, ale pojawia się metro i już coś nie gra. Albo dzielnica, która funkcjonuje jako downtown, czy city, gdzie jest cała masa wieżowców. Można skojarzyć z Warszawą, ale znowu kilka aspektów zmyli pościg. To też był zamysł, że to się dzieje wszędzie i nigdzie. 
 
 
Czy w ogóle to miejsce istnieje i nie chcesz go zdradzać, czy to jest fikcja?  
Jakub: Tam, gdzie toczy się akcja, jest tak naprawdę tyle z danego miejsca, ile w danym czytelniku tego, co zna. Bardzo lubię wchodzić w grę, w której czytelnik jest twórcą. Mogę dzięki temu pewne rzeczy zasugerować. Staram się odnosić z szacunkiem do inteligencji odbiorcy, bo sam lubię być tak traktowany. Być współuczestnikiem. Mieć wydatny udział w samym twórczym procesie, czyli wypełniać puste miejsca. Jeżeli ktoś mi coś sugeruje, to lubię wypełnić to swoim wyobrażeniem na ten temat. Dopasowanie tej powieści do jakiejś rzeczywistości nigdy nie będzie w pełni satysfakcjonujące, bo ona ma być uniwersalizująca.  
 
Czy  tragedia, zamach na World Trade Center, na której bazuje książka, ma w rzeczywistości tak spory wpływ na Twoje życie? 
Jakub: To jest bardzo ciekawy aspekt. Zamysłem tej powieści było również stworzenie misternej układanki, gry, szarady, w której musisz dopasować do siebie elementy. WTC jest jednym z nich. Wszyscy w jakimś stopniu przeżyli tę tragedię na własnej skórze. Każdy z nas pamięta, co wtedy robił i gdzie był. To jest pewnego rodzaju punkt zwrotny, taki Smoleńsk, ale światowy. Ja jednak nie chciałem szukać analogii. Pamiętam, jak podczas jednej z rozmów na Targach Książki powiedziałem, że tym, co zlepia moją fabułę, jest WTC. „Ale jesteśmy w Polsce. Dlaczego nie zawalenie się hali w Katowicach?”. Zgadza się, ale nie umniejszając rozmiarów tragedii, nie stopniowałbym, nie porównywałbym, bo to bezsensowne. Dla mnie WTC jest pewną platformą, może dość makabrycznego, ale jednak - porozumienia między ludźmi. Rzucisz ten temat i wiadomo, że niekoniecznie każdy czuje to tak samo mocno, ale każdy ma do tego jakiś stosunek, jakieś wspomnienie z tym związane. To wyraz pewnego toku dziejów, który przynajmniej w moim odczuciu zawsze jest tokiem od kryzysu do kryzysu.
 
Czy ta książka ma na celu zwrócenie uwagi na jakiś szczególny problem, czy jakąś szczególną sytuację? 
Jakub: Poruszona problematyka jest próbą ujęcia wrażeń z frontu współczesnego świata, próbą uchwycenia go w locie. Dużo symultaniczności, dziania się różnych rzeczy na raz. Już wtedy tempo było zawrotne, a odkąd podłączyłem się do świata przez wtyczkę smartfona, czas leci jeszcze szybciej, jeszcze intensywniej. Literatura lubi uciekać w fikcję, która jest absolutnie różna od codziennej rzeczywistości. Tymczasem moja powieść to taka literatura codzienności. Zostajesz wtłoczony w mechanizmy, wpadasz w ten świat i wtapiasz się w niego z całą jego symultanicznością, patologiami, junkiem reklamowym, ludzkimi nałogami, dominacją finansów nad polityką, czy polityki lub finansów nad życiem. Kiedy to podsumujesz i zrobisz bilans, wydaje się absurdalne, a tak naprawdę żyjesz z tym na co dzień. Nic jednak z tym nie robisz, bo nie możesz zrobić. Najlepiej więc po prostu zmierzyć się z tą powieścią przez pryzmat swoich traum, tego, co Ciebie boli. To tak naprawdę książka o jednostce okaleczonej. Wszyscy jesteśmy w różnym stopniu okaleczani przez świat, myślę więc, że odniesienie do ogólnoludzkich trudów również jest wspólnym mianownikiem. 
 
 

 
Jakie uczucia towarzyszyły debiutowi, kiedy okazało się, że książka jest już gotowa i czas na premierę? 
Jakub: Kiedy pierwszy raz miałem w ręce tak zwaną szczotkę, czyli książkę, która jest jeszcze w stanie surowym, bez okładki, przed złożeniem, to był chyba moment największego szoku. Egzemplarze na pierwszy wieczór promocyjny dotarły dosłownie za pięć dwunasta – również przez to, że do ostatniej chwili trwały próby papieru, a wcześniej negocjacje z wydawcą w sprawie tytułu.  Drukarz podjechał półciężarówką na plac Szczepański i razem z Karolem Bernackim - aktorem, który interpretował tamtego wieczoru fragmenty powieści - rozładowywaliśmy ją własnymi rękami. To było bardzo zabawne, wręcz komediowe. Lekki stres, ale nikomu to nie zaszkodziło. 
 
Czym zajmujesz się na co dzień, poza tym, że napisałeś książkę?  
Jakub: Poza regularną pracą w biurze architektonicznym i „tożsamością codzienną” stawiam przed sobą różne dodatkowe zadania, np. pracuję przy festiwalach muzycznych i filmowych. Z bratem prowadzimy też label Wodawater i organizujemy związany z nim cykl wydarzeń muzycznych o nazwie Woda. Wspieramy tu, w Krakowie, debiuty uzdolnionych artystów i promujemy ich wizerunek w środowisku szeroko pojętej kultury alternatywnej, muzycznej, eksperymentalnej. 
 
 
Opowiesz coś więcej na temat Wodawater? Kiedy się to zaczęło i skąd wzięła się ta pasja? 
Jakub: Zaczęło się w grudniu, rok temu, choć pasja trwa od dawna. Nazwę Wodawater ukuliśmy z chęci tworzenia przestrzeni wymiany międzykontynentalnej po powrocie mojego brata z Nowego Jorku do Krakowa. U mnie zaczęło się od miłości do muzyki, tej elektronicznej w undergroundowym wydaniu. Długie lata funkcjonowałem na tej scenie jako widz-słuchacz. W pewnym momencie zaczęło mnie jednak uwierać to, że jestem tylko odbiorcą: chciałem też dać coś od siebie, zwrócić dobre emocje i wspomnienia, które zbierałem przez lata. Stąd pomysł zorganizowania platformy spotkań dla artystów i ich publiki. Z bratem występujemy również jako DJ-e: razem pod nazwą Château Shatter, i osobno – każdy ze swoim projektem.
 
Jakie są Twoje najbliższe plany odnośnie promocji powieści i labelu Wodawater? 
Jakub: Szykują się dwa wydarzenia promujące powieść: jedno w Krakowie w Nowej Hucie w NCK, 13 marca 2019, oraz drugie w warszawskim SPATiFie, w najbliższej przyszłości. Jeżeli chodzi o plany związane z labelem , zaczęliśmy właśnie wydawać, jak na razie w formacie cyfrowym. Czas spędzony z zaproszonymi artystami będzie kluczem do pracy nad kolejnymi wydawnictwami, być może nad mieszanką wybuchową, bo nie da się ukryć, że gości naszych wydarzeń, od strony kuratorskiej, dobieramy również pod kątem twórczego ścierania się. To jakby wiele imprez w jednej. Dla nas skonfrontowanie ludzi z wieloma różnymi artystami na raz to taki poligon doświadczalny i eksperymentalny. Taki też jest nasz program, czy manifest - eksplorować to, co eksperymentalne, szukać nowych przestrzeni, dźwięków, publiki, a przy tym samemu się rozwijać. Jak najwięcej grać, odkrywać, poznawać nowych ludzi, z którymi można wspólnie coś zrobić. 
 
Czyli po wydaniu książki teraz czas na płytę? 
Jakub: Tak, taki jest plan. Książka to zupełnie inny tor mojego działania. Proces wydawniczy trwał od 2013 roku i był przede wszystkim przedsięwzięciem psychicznym. Promocja odbyła się w marcu 2017, a więc po pięciu latach od rozpoczęcia pisania. Wracając do Wodawater, póki co skupiamy się na wydawaniu muzyki innych. Chcemy stać się marką na scenie elektroniki undergroundowej, a w trakcie towarzyszących wydarzeń stwarzać ludziom okazje do spotkania „naszych” artystów. Seria eventów Woda to w naszym rozumieniu coś więcej niż tylko impreza dla imprezy, której warunkiem jest wypicie odpowiedniej ilości alkoholu czy inny kompulsywno-eskapistyczny akt. To dla nas platforma wymiany i wielowymiarowego kulturowego tarcia. 

Książkę można nabyć w Krakowie w księgarni Ha!Artu w Bunkrze Sztuki i w Szafie Pełnej Książek przy ul.Krakusa 7, oraz przez Allegro TUTAJ.

 
 
źródło fot.: Jakub Szatko
(JS) 

Lista komentarzy

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Nick:
Treść:
Przepisz kod:
REKLAMA