BEZPŁATNIE ORGANIZUJEMY PROMOCJĘ FIRM KAŻDEJ BRANŻY, STOWARZYSZEŃ, ARTYSTÓW - inkubator@portalpolski.pl

Ten obcy – rzecz o przekraczaniu własnych granic.

24.02.2018 / czytano: 1628 razy

Moi bracia z okazji Bożego Narodzenia odwiedzili ojczyznę. Brzmi nad wyraz patetycznie. Jednak dla rodzin jak nasza, codzienna nieobecność bliskich, spowodowana życiem poza granicami kraju, stała się na przestrzeni lat czymś naturalnym. Święta to czas bliskości, dystans skraca się także w znaczeniu dosłownym, rodzina znów zasiada przy wspólnym stole. Mam więc okazję porozmawiać z jednym z braci o asymilowaniu się, adaptacji do nowych warunków, ważnych życiowych decyzjach oraz odwadze, niezbędnej do owych decyzji podejmowania. Czy Polak przekraczający granicę ojczyzny wbrew logice staje się jeszcze bardziej Polakiem? Co zyskuje się, a co traci, podejmując decyzję o opuszczeniu kraju oraz czym tak naprawdę jest ten hieratyczny patriotyzm? 

REKLAMA




Przemysław Piotr Kłosowicz: Porozmawiajmy o życiu w rozkroku. Jedną nogą jesteś w Norwegii, gdzie praca, własna firma, codzienne życie, drugą zaś tu – w kraju, w którym się wychowałeś i do którego kiedyś chcesz wrócić. Czego brakuje ci w takim sposobie życia najbardziej, za czym tęsknisz najmocniej? Tęsknoty są dwubiegunowe? Będąc w Polsce brakuje ci czegoś z Norwegii i na odwrót? 
Daniel Kłosowicz: Myślę, że funkcjonując w ten sposób człowiek skazany jest na tęsknotę. To nieuniknione. Żyje się w dwóch domach. Czasami sam się zastanawiam, gdzie czuję się bardziej u siebie. Będąc w Polsce brakuje mi przyjaciół. W ojczyźnie pozostało kilkoro znajomych, chociażby z czasów szkolnych, ale wyjazd sprawił, że relacje się rozluźniły. Obecnie najbliższych przyjaciół mam w Norwegii. Za to tam nie ma wszystkich członków rodziny. Myślę, że właśnie w tym przejawia się ten „rozkrok”, o którym wspominasz. Z jednej strony życie w danym miejscu sprawia, że naturalnie nawiązuje się pewne relacje, obcy dotychczas ludzie stają się bliscy, ale nigdy nie zastąpią rodziny, z którą spędza się bardzo mało czasu, bo nie sposób pojawiać się w kraju choćby co weekend. Jestem pewien, że wiesz o czym mówię, bo przecież ty też ze względu na pracę zawodową możesz przyjeżdżać z Krakowa do rodzinnego podkarpacia tylko raz w miesiącu, albo i rzadziej. Możemy więc przyjąć tak obrazowo, że twoja tęsknota jest uczuciem w skali mikro, bo i tak często spotykasz się z rodziną. Ja, widując rodziców raz w roku, odczuwam to w skali makro. Trochę zazdroszczę tym, którym dane jest żyć i pracować w jakiejś określonej społeczności. Wracać z pracy do domu, widywać ciągle swoich bliskich, nie przeżywać rozłąki. Wiadomo, że sytuacja ekonomiczna wymusza taki stan rzeczy na nas, ludziach pracujących poza granicami. Wyjechałem z ojczyzny do Grecji, z Grecji do Norwegii. Wpierw opuściłem rodzinę, później, gdy zżyłem się już z przyjaciółmi w Grecji, znów musiałem wyjechać. W takim sposobie życia brakuje mi stabilizacji. W przyszłości chciałbym wrócić do kraju i zapuścić korzenie. Życie na walizkach jest trudne. Wydaje się ciekawą przygodą i faktycznie, bywa nią, ale finalnie chciałbym osiąść, poczuć, że gdzieś jest moje miejsce. Pytałeś za czym tęsknię najmocniej. Będąc w Grecji bardzo tęskniłem za polskim chlebem, bo jest smaczniejszy, znacznie bardziej sycący od tamtejszego, bułkowatego. Ówczesna tęsknota za ojczystym chlebem teraz wydaje mi się symboliczna. Uśmiecham się, gdy to sobie przypominam.  
 
 
Przemysław Piotr Kłosowicz: Ostatnimi czasy popularnym, a wręcz nawet modnym określeniem jest „patriotyzm”. Moim zdaniem słowo to jest obecnie nadużywane i karykaturowane. Wiem, że w twojej szafie próżno szukać atrybutu patrioty: bluzy z orłem na piersi, a najlepiej na plecach, byle wielki, widoczny niemal z kosmosu. Brak w niej także szalika z napisem „Polska”. Mimo to czujesz się patriotą? W czym twoim zdaniem przejawia się patriotyzm? 
Daniel Kłosowicz: Rozumiem co masz na myśli. Uważam, że nie ma jednej, najwłaściwszej, „prawilnej” definicji patriotyzmu. Opiera się on na uczuciach, a ile ludzi, tyle emocji. Dla mnie patriotyzm, to bycie dumnym z faktu, że jestem Polakiem. Oczywiście zdarza mi się oglądać doniesienia z kraju i z niedowierzaniem pogłaśniać dźwięk w telewizorze, w nadziei, że źle dosłyszałem, że tylko mi się zdawało, że właśnie podano do wiadomości publicznej taką, czy inną informację. Nigdy jednak nie wstydziłem się swojego pochodzenia. „Udawać greka” w moim przypadku mogło być zwrotem dwuznacznym, zawsze jednak z dumą przyznawałem się do pochodzenia. Mimo to rozumiem, co miał na myśli Czesław Mozil w swoim kontrowersyjnym singlu o ojczyźnie. Wydźwięk tej piosenki jest strasznie smutny, ale bardzo prawdziwy. Tych, którzy jej nie znają lub nie pamiętają odsyłam do Internetu. Uczulam jednak na to, by nie odczytywać tekstu Zabłockiego dosłownie, w skali jeden do jeden. Myślę, że im dalej od ojczyzny, tym człowiek staje się bardziej Polakiem. To przejaw podświadomej walki o własną tożsamość. 
 
Przemysław Piotr Kłosowicz: W przeszłości przez wiele lat żyłeś w Grecji, teraz mieszkasz w Norwegii. Jakie twoim zdaniem szanse i zagrożenia niesie z sobą podjęcie decyzji o układaniu sobie życia w obcym kraju? Z perspektywy czasu, bazując na doświadczeniu, podjąłbyś ponownie decyzję o wyprowadzce? 
Daniel Kłosowicz: Poznawanie innych regionów świata uczy, wnosi zawsze coś nowego, po prostu poszerza horyzonty. Spośród rzeczy prozaicznych, przydatnych na co dzień, poznałem wiele potraw, które przyrządzam po dziś dzień. Jasne, ktoś powie, że nie trzeba wyjeżdżać do Grecji, by dowiedzieć się, co to spanakopita. Racja, ale będąc na miejscu w naturalny sposób przesiąknąłem tamtą kulturą, zasmakowały mi ich kulinaria. Dla mnie takie danie to nie tylko ciekawa potrawa, ale masa wspomnień związanych z tamtym okresem życia. Szansą, o którą pytasz, na pewno jest więc niewymuszony rozwój. Nie musiałem się silić by doświadczać co rusz czegoś dla mnie nowego, chłonąłem wszystko co mnie otaczało, pozwalałem by to na mnie wpływało. Na przykład nie musiałem chodzić na lekcje języka, by z czasem zacząć mówić po grecku. To duży atut przebywania z rdzennymi mieszkańcami. Stereotypowe niepokoje związane z wyjazdem mogą się oczywiście okazać realnymi zagrożeniami. Trafiasz do obcego kraju, nie znając praktycznie nikogo. Ja nawet nie mówiłem w danym języku na początku! Wiele złego mogło mnie spotkać. Na szczęście miałem oparcie w bracie, który mieszkał tam już od jakiegoś czasu. Na pewno jeśli ktoś myśli o wyjeździe, zalecam skontaktowanie się ze znajomymi, którzy już w danym kraju żyją. Teraz, w dobie Facebooka, zweryfikowanie tego nie stanowi problemu. Ja poza granicami Polski żyję od 1999 roku. Gdyby nie kryzys w Grecji nie przeniósł bym się do Norwegii. Czy podjąłbym jeszcze raz decyzję o wyprowadzce? Nie mam pewności, czy Norwega jest ostatnim obcym krajem, w którym będę żył. Innymi słowy – tak, mając bagaż doświadczeń jaki mam, o ironio, wciąż myślę o pakowaniu się, jeśli sytuacja mnie do tego zmusi. 
 
Przemysław Piotr Kłosowicz: Dużo mówi się ostatnio o niechęci „rdzennych mieszkańców” do „przyjezdnych”. Oczywiście w pola X oraz Y można wstawić dowolne narodowości. Wielu z twoich znajomych to migranci, ty sam masz już za sobą doświadczenie przeprowadzki do dwóch krajów. Jestem ciekaw jak to wygląda od wewnątrz. Spotykałeś się z przejawami nietolerancji i agresji? 
Daniel Kłosowicz: Mieszkając w Norwegii nie odczułem ani razu, że jestem gorszym sortem, nikt mnie tam nigdy nie potraktował źle, ze względu na to, że jestem przyjezdny. Myślę, że to wynika z tego, że w tym kraju wszelkie przejawy rasizmu są srogo karane przez państwo. Oczywiście u nas też rasizm jest swoistym łamaniem prawa, ale mam wrażenie, że tu nikt się tym nie przejmuje. Zupełnie inna mentalność. Pewnie niejeden Norweg uśmiecha się z zaciśniętymi zębami i myśli sobie swoje, ale nie wychyla się ze swoimi poglądami, bo spotkałby go ostracyzm, albo inne, prawne sankcje. W Grecji niechęć do przyjezdnych była odczuwalna na każdym kroku. Gdy się tam pojawiłem Polska nie była jeszcze w Unii Europejskiej. Wyglądało to więc tak, że człowiek miał trzy miesięczną wizę, a gdy się kończyła należało zjechać do kraju. Często prosto z ulicy zgarniała nas policja, ot tak, losowo. Zabierali nas na posterunek, gdzie w celi, jak bandyci, czekaliśmy aż sprawdzą prawdziwość i poprawność naszych dokumentów. Czasami trwało to chwilę, czasami więzili nas godzinami. Siedzenie za kratami w obcym kraju było bardzo stresujące i wyczerpujące psychicznie. Wiedziałem, że z moimi papierami wszystko jest w porządku, że niebawem stamtąd wyjdę, lecz mimo to nie umiałem się tym nie przejmować. Być może dla nich była to zwykła formalność, ja podświadomie odbierałem to jako niechęć do obcokrajowców. Zresztą rodowici, nie mundurowi Grecy też potrafili być bardzo nieprzyjemni. Dopadła ich karma, teraz sami wyjeżdżają w poszukiwaniu lepszego bytu.
 
 
Przemysław Piotr Kłosowicz: Jurgielewiczowa w lekturze, którą pamiętam z czasów szkoły podstawowej, próbowała dzieci oswoić z obcością. Książkowy Zenek pojawia się na wyspie nagle i swoją hardością stara się przykryć niepokoje, które w nim drzemią. Już dwukrotnie byłeś „tym obcym” w nieznanym kraju. Jak radziłeś sobie z oswajaniem zastanej rzeczywistości? Długo się aklimatyzowałeś? 
Daniel Kłosowicz: „Długo” to bardzo pojemne określenie, niekonkretny interwał czasowy. Dla jednych miesiąc to długo, inni potrzebują lat by poczuć się w danym miejscu jak u siebie. Ja jestem gdzieś po środku tej skali. Jak wspomniałem, moja sytuacja była o tyle prostsza, że zarówno w Grecji jak i w Norwegii mogłem liczyć na naszego brata. To bardzo niweluje „obcość”, gdy w domu jesteś tak bardzo „swój”. Myślę, że ludzie, którzy nagle lądują u przypadkowych współlokatorów mają trudniej, bo nic nie jest znane, wszystko trzeba samemu rozgryźć. W Grecji bardzo zaskoczyło mnie to, że życie zaczynało się tam dopiero po zachodzie słońca, ale nie w tym wampirycznym wydaniu. Chodziło o zabawę, przebywanie z innymi ludźmi, relaks. Tam po zmroku wszyscy wychodzą do tawern na drinka i oczywiście pyszne jedzenie. Czytelnicy nie zdają sobie sprawy, że pochodzimy z okolic niewielkiego, podkarpackiego Jedlicza, które po osiemnastej zamienia się w miasto – widmo, gdzie na ulicach nie uświadczysz żywego ducha aż do rana. Jakaż to była więc dla mnie zmiana! Musiałem się przestawić. Zupełnie inny styl życia i spędzania wolnego czasu po pracy. Norwegia różni się pod tym względem bardzo. Tam społeczeństwo jest bardzo kontrolowane przez państwo, nie ma miejsca na spontaniczność i czerpanie radości z otoczenia. Oczywiście wynika to z diametralnych różnic klimatycznych dzielących te kraje. Trudno kąpiąc się przez większą część roku w promieniach słońca nie cieszyć się życiem, jak robią to Grecy. Wiem, banał, ale empirycznie potwierdzony! W Norwegii wciąż czuję się obco, choć minęły już lata odkąd się tam pojawiłem. I brakuje mi słońca, wiadomo! 
 
Przemysław Piotr Kłosowicz: Dziękuję Ci za rozmowę. Myślę, że wielu spośród naszych czytelników rozważało kiedyś ułożenie sobie życia w obcym kraju. Kto wie, może naszą rozmową rzuciliśmy nowe światło na ten społecznie nieustająco aktualny temat.
Daniel Kłosowicz: Ja także dziękuję. Myślę, że podsumowując mogę śmiało powiedzieć, że nie należy bać się nieznanego. Do swojego kraju zawsze można wrócić, a poznawanie nowych kultur wnosi wiele do monotonnego życia. Warto potraktować to jako przygodę, choćby po to, by mieć co wspominać na starość. Nie każdy przecież może opowiadać przyjaciołom, że zjadał egzotyczne owoce, zrywając je wprost z drzewa!
 
Przemysław Piotr Kłosowicz

Lista komentarzy

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Nick:
Treść:
Przepisz kod:
REKLAMA